Wieczerza przebaczenia

Wieczerza przebaczenia

W tym roku tuż przed wigilią udzielił mi się refleksyjny nastrój. Tym razem to były głębokie przemyślenia i „poszerzanie” swojej klatki piersiowej na emocje związane z tym wieczorem.

Jak zwykle kolacja wigilijna miała się odbyć u moich rodziców w gronie jeszcze paru osób z bliskiej rodziny. Przypomniałam sobie ostatni rok swojej pracy nad sobą. Jak kadry z filmu przemknęły mi wszystkie uczucia, które przepracowywałam, wszystkie te uczucia, które musiałam wykrzesać sama w sobie, po to, żeby sobie je dać, bo nie otrzymałam tego od rodziców. Przemknęły mi wszystkie obrazy żalu, jaki do nich żywiłam, bólu, który w związku z tym nosiłam, ogromnej złości, którą wywalałam nie raz, retorycznych pytań, które rodziły się w mojej głowie i refleksji mojej córki, która kiedyś po jakiejś obserwacji i rozmowie, powiedziała:

– No widzisz mamo, nie zmienisz dziadków, oni po prostu już tacy są i nie rozumieją tego, o czym ty ze mną rozmawiasz.

I pomyślałam: może to teraz, może przyszedł właśnie ten czas, czas na wybaczenie, na przyjęcie swoich rodziców do serca takimi jakimi są, na totalne oderwanie się od tego, co było złe i przyjęcie na jeszcze głębszym poziomie tego, co było, i jak się okazuje wciąż jeszcze jest, dla mnie dobre i takie ciepłe dla serca.

Z takim nastawieniem weszłam do rodzinnego domu tego wieczoru. Jak zwykle zastałam stół suto zastawiony przepysznymi daniami, pięknie nakryty, cudowna żywa choinka, atmosfera iście świąteczna. Z uwagi na to, że wcześniej wiele było między nami rozmów, wiele wypowiedzianych słów, pomyślałam, że dzisiaj odpuszczę, nawet, jeśli zrodzi się jakiś temat. Już tak śmiało umiałam stawiać granice, przemknęło mi przez głowę: nie dzisiaj, dzisiaj nie. Zasiedliśmy wszyscy do stołu. Mój tato na wstępie wygłosił dziękczynne przemówienie. Wszystkim podziękował za przybycie. W moim sercu rodziło się to uczucie, uczucie przebaczenia, zaistniała myśl, że kochali mnie tak, jak umieli. Rozpoczęło się składanie życzeń i łamanie opłatkiem. Kiedyś moje życzenia byłyby takie lapidarne: zdrowia, pieniędzy i spełnienia marzeń, a teraz powiedziałam, i sama nie wiem jak to się stało:

–  Życzę wszystkim miłości – domownicy spojrzeli na mnie wymownie.

– Tak, miłości – podkreśliłam

– Takiej miłości do innych, ale głównie i przede wszystkim, miłości do siebie  – nigdy wcześniej, nikt nie słyszał ode mnie takich życzeń. Tym bardziej przez moment wszyscy skupili na mnie wzrok i słuch. Obiecałam sobie, że nie będę dzisiaj moralizować więc postawiłam kropkę i tylko moja córka spojrzała na mnie wymownie. Wszystkich domowników zostawiłam z tymi moimi życzeniami, z tym, co te słowa zasiały w ich głowach czy sercach.

Rozpoczęliśmy biesiadę. Było ciepło i rodzinnie. Rozpieszczałam podniebienie  pysznym jedzeniem i uświadomiłam sobie, że przez kilkadziesiąt lat ja nigdy nie musiałam martwic się tym dniem, że zawsze przychodziłam na gotowe i po prostu korzystałam z tej gościnności. Ja nawet nie umiem takich dań przygotować, nigdy nie próbowałam! A oni, ci moi rodzice, zawsze przyjmowali mnie z otwartymi ramionami, zarówno z pierwszym jak i drugim mężem. No i były także prezenty. Zawsze i teraz  to nie były upominki z przypadku. To były podarki dopasowane do moich gustów, upodobań, starannie przemyślane, takie, których otrzymanie sprawiło mi frajdę. Poczułam falę wdzięczności i akceptacji. Opuszczając rodzinny dom za wszystko serdecznie podziękowałam, tak szczerze, tym bardziej, że jak zwykle dostałam jedzenie „na wynos”. Stałam w przedpokoju i dziękowałam. Chyba było w tym coś niezwykłego, bo oczy moich rodziców wpatrywały się we mnie i………wiem, że poruszyłam ich serca, zarówno wcześniej wypowiedzianym żalem, jak i dzisiejszą wdzięcznością.

Wybaczanie jest procesem, jak wszystko ,z resztą, w rozwoju duchowym. Wieczerza wigilijna była tylko uwieńczeniem tego procesu. I ja zdaję sobie sprawę z tego, że mogą wrócić trudne momenty, ale ja mam w rękach instrumenty i ogromną wiedzę, dzięki której wciąż będę stawiała granice i podążała swoją ścieżką, a w tej chwili adekwatne słowo, które nasuwa mi się na koniec, to AKCEPTACJA.