Zastanów się czy jesteś gotowa (y) na rozwój.

Zastanów się czy jesteś gotowa (y) na rozwój.

W tym poście chcę zwrócić uwagę na Twoją decyzję. Czy Ty chcesz wejść na ścieżkę rozwoju, czy Ty jesteś na to gotowa (y)? Zadaj sobie to pytanie zanim cokolwiek zaczniesz robić.

Ja znalazłam się w sytuacji, w której całą sobą „krzyczałam”: pomocy!, co mam zrobić, do kogo się udać?! Ja już nie chciałam tak żyć, było mi źle i ciężko, ale………..

Wyraziłam swoją gotowość, wyraziłam swoje komunikaty do wszechświata, szukałam, czytałam, węszyłam, podjęłam decyzję, że chcę coś zrobić ze swoim życiem. Nie wiedziałam co mnie czeka i jaki będzie dalszy ciąg zdarzeń, ale wiedziałam, że chcę.

Wszystko działo się wolno. Natrafiałam na różne rzeczy, posty, książki, filmy, w końcu……terapia. Chcę Ci powiedzieć, że odpowiedzialność wciąż leży po Twojej stronie. I nie możesz myśleć, że jedna sesja załatwi Twoje problemy. Nie możesz oczekiwać od terapeuty, że skoro mu zapłaciłaś, to on za Ciebie „odwali robotę”. Fajnie by było: płacisz – dostajesz. To jednak nie jest sklep z półkami, na których leży atrakcyjny towar. Całą, najbardziej uciążliwą pracę musisz wykonać Ty sam (a).

Terapeuta może być jedynie przewodnikiem, może stać się Twoim mentorem, może chwycić Cię za rękę i próbować przeprowadzić przez wiszący, chwiejny most, ale na drugą stronę musisz przejść sama. I nawet kiedy zdecydujesz może się okazać, że nie dajesz rady i nie jesteś w stanie spotkać się z najbardziej ukrytymi, najgłębiej skrywanymi, emocjami, uczuciami, które w Tobie mieszkają.

I to nie jest agitacja w celu odciągnięcia Cię od terapii, bo ja niczego nie żałuję, ale próba pokazania Ci decyzyjności, która leży po Twojej stronie.

Ja byłam zdeterminowana i zdecydowana na działanie, na to, że dotknę tego najczulszego miejsca w sobie. Wybrałam metodę pracy z WD. Wierzę, że tak miało być, że to był ostry początek mojej drogi w rozwoju, choć na wstępie nie umiałam, nie wiedziałam o co w tym chodzi i moje próby nawiązania kontaktu z wewnętrznym dzieckiem były wielokrotnie daremne. Nie poddawałam się jednak, a pierwsza sesja, którą przeszłam nie mogła dać mi uleczenia, a ja nie mogłam, nie miałam prawa oczekiwać od terapeutki cudownego uzdrowienia.

Mało tego, nie miałam również prawa oczekiwać od kolejnych moich mentorek, że to one wybawią mnie z cierpienia w moim życiu. Piszę Ci o tym, żebyś zrozumiała istotę sprawy, jednocześnie podkreślając, że ta harówka warta jest wysiłku.

Dla przykładu pokażę Ci dwa obrazy:

Ja na terapii stacjonarnej. Przychodzę odwalona w jakieś niezłe ciuchy, w pełnym makijażu. Pogawędka całkiem nieźle się toczy.

Ja w swoim mieszkaniu (patrz post „Kanapa i dywan”). Leżę w  wyciągniętym T-shircie, szarpię ręką swoje włosy, nie mam już łez, żeby je wypłakiwać, czuję strugi potu pod pachami.

W pierwszym przypadku było przyjemnie. I co z tego?! Musisz chcieć dotknąć swojego gówna, tak, żeby zaśmierdziało. Tylko wtedy możesz posprzątać i umyć do czysta swoją przestrzeń pachnącym Ajaxem. Żaden terapeuta, coach i Bóg wie kto jeszcze, nie zrobi tego za Ciebie, nawet gdyby miał najlepszą „firmę sprzątającą”.

Ja zdecydowałam się” posprzątać” sama, wydając przy tym, sporo, jak dla mnie hajsu, a Ty?